2016-10-23
W pocieszaniu strapionych najważniejsza jest towarzysząca współobecność – mówił o. K. Dorosz SJ w toruńskim Centrum Dialogu Społecznego podczas kolejnego spotkania z cyklu „Odważ się na miłosierdzie”.
Każdy z nas spotyka osoby doświadczające strapienia, przygnębienia, niekiedy rozpaczy. Często odczuwamy bezradność. Z jednej strony chcielibyśmy im pomóc, a z drugiej – w obliczu ogromu bólu, z którym mamy do czynienia, i któremu nie potrafimy zaradzić, zupełnie nie wiemy, co robić. Czasem rodzi się pokusa, której ulegli przyjaciele Hioba: aby posługując się rozumem, znaleźć i wskazać strapionemu, wręcz „podać na tacy”, przyczynę jego cierpienia. Niekiedy zaś idziemy jeszcze dalej: zagadkę cierpienia wyjaśniamy w kategoriach Bożej odpłaty za popełnione grzechy. To błąd i droga donikąd. Zamiast silić się na wyjaśnianie przyczyn cudzego cierpienia, lepiej po prostu być przy cierpiącym: towarzyszyć mu, starać się dzielić jego odczucia i… milczeć.
Duchowa „ciemna noc”
O. Dorosz podkreślił, że myślenie w kategoriach grzech-kara Boża jest ogromnym uproszczeniem i ma niewiele wspólnego z chrześcijaństwem. Zwrócił uwagę, że na drodze wiary przeżywanie strapień to bardzo częsty stan duszy. Oczywiście, takie „duchowe ciemności” nie są niczym przyjemnym; powodują wewnętrzny niepokój, zamieszanie, podważają nadzieję. Strapienie może powodować, że nie odczuwamy i nie dostrzegamy w naszym życiu miłości. Stajemy się „letni”, „wyprani” z ciepłych uczuć wobec Boga i drugiego człowieka. Wydaje nam się, że Bóg nas opuścił, pozostawił samym sobie, zapomniał o nas, że nas nie rozumie. Do głosu dochodzi wówczas zły duch, atakując, podsuwając pokusy, pogłębiając dezorientację, próbując wyciągnąć dla siebie z tej kryzysowej sytuacji jak najwięcej korzyści. Pojawia się w nas pociąg do dawnych upadków i nałogów. Czujemy się osamotnieni, nierozumiani przez otoczenie, nie znajdujemy w sobie sił, aby trwać na drodze wiary – i upadamy.
Przyczyny strapień
Pierwsza z nich ma swoje źródło w naszej słabości, duchowym lenistwie, opieszałości, niedbalstwie. Ulegając pokusom, ponosimy konsekwencje swoich wyborów - niekiedy bardzo bolesne, powodujące głębokie cierpienia. Można powiedzieć, że w tym przypadku mamy do czynienia ze strapieniami, które sami sobie „zafundowaliśmy”.
Strapienie bywa jednak sposobem na wypróbowanie, oczyszczenie naszej wiary. Dopuszczając cierpienie, Bóg chce, byśmy zobaczyli, na ile jesteśmy Mu wierni w sposób bezinteresowny. Możemy wówczas odkryć, jaka jest nasza wiara; czy nasza relacja z Bogiem nie ma charakteru transakcji handlowej, w której ma nastąpić wymiana „korzyści”. Możemy też przekonać się, czy nasze życie duchowe nie stanowi wyrazu pychy; czy przypadkiem nie polega ono na tym, że o własnych siłach i według własnego widzimisię wznosimy skomplikowane konstrukcje duchowe, mające służyć nie Bogu, lecz naszemu wyniesieniu.
I wreszcie – dopuszczając cierpienie, Bóg zaprasza nas do naśladowania Chrystusa, do głębokiej, intymnej relacji, do pójścia śladami Jego męki, bo tylko tędy prowadzi droga do zmartwychwstania.
Wyczekać, przetrwać, „agere contra”
Co człowiek ma robić w sytuacji, gdy przeżywa silne strapienie? Przede wszystkim uzbroić się w cierpliwość i nie podejmować w tym stanie żadnych ważnych decyzji! Cierpienie zaciemnia ocenę rzeczywistości, dlatego należy trwać w postanowieniach przyjętych wcześniej, zanim się ono zaczęło. Choć wszystko w nas przed tym się wzdraga, warto zastosować zasadę „agere contra”, czyli aktywnie sprzeciwić się złu: uczestniczyć w Eucharystii, korzystać z sakramentów, sięgać do Biblii, pozwalając, aby Bóg przyszedł do nas w swoim słowie, czynić dobro. Co więcej – należy „przyłożyć się” do tych praktyk jeszcze bardziej niż zwykle, na przekór poczuciu, że to nie ma sensu.
Lata tłuste i chude
W naszym życiu oprócz strapień przeżywamy też okresy duchowej pociechy, kiedy wprost „fruwamy” z radości, kiedy wszystko wydaje się łatwe, jasne, oczywiste. To właśnie wtedy warto rozważać problem cierpienia i podejmować postanowienia, co zrobimy, kiedy przyjdzie jakiś kryzys. Natomiast w czasie duchowej „ciemnej nocy” warto wracać myślami do „tłustych lat”, wspominać je, dziękować za nie i… cierpliwie czekać, aż wrócą. Bo na pewno wrócą, jeśli zaufamy Bogu i wszystko postawimy na Jego łaskę.
Tomasz Strużanowski